Nawigacja
· Start
· 1% dla WKGiJ
· Artykuły
· TOPO
· Galeria zdjęć
· Forum
· Linki
· Kontakt
· Księga Gości
· Zarząd Klubu
· Statut Klubu
· 1% dla WKGiJ
· Artykuły
· TOPO
· Galeria zdjęć
· Forum
· Linki
· Kontakt
· Księga Gości
· Zarząd Klubu
· Statut Klubu
Logowanie
Losowa Fotka
Shoutbox
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.
Magda
29-06-2021 19:23
Hej. Jutro (30.06.2021) od godz. 17 działamy w Harcówce przy remoncie pomieszczeń klubowych. Jeżeli ktoś może pomóc to zapraszamy, każdy się przyda, obowiązuje strój roboczy
Dzedzej
21-07-2019 11:59
Nowe drogi w okolicy Lubawki https://czadrow24.
..nnogorskim
..nnogorskim
Dzedzej
17-06-2019 15:20
Dodane nowości do topo Skalnych Bram z Karkonoszy
Dzedzej
07-06-2019 17:48
w topo Nowej Ziemi 19 nowych dróg - polecam
Chudy
04-06-2019 11:42
Info w sprawie koncertu dla Małego na forum
Dzedzej
26-03-2019 18:54
Aktualizacja w topo Diablak i Ambona w Kaczawskich
Paras
14-01-2019 12:19
Ściana w Jaworzynie Śl.- post na forum
KrzysiekLachniuk
24-10-2018 10:42
Następnie odkucie tynków do cegły na wysokości 1.50 albo i wyżej ( impregnacja cegły itd.). Kolejny krok to odświeżenie lokalu i prace malarskie.
KrzysiekLachniuk
24-10-2018 10:41
Pierwszym etapem jest ogarnięcie lokalu ze starych gratów co nastąpi już w tym tygodniu. Kolejny etap to instalacja nowego pieca z podajnikiem węgla aby lokal był opalany w trybie ciągłym.
KrzysiekLachniuk
24-10-2018 10:40
Informacyjnie: Po ostatnim spotkaniu w niezbyt licznym gronie ustaliliśmy że podejmiemy próbę reanimacji lokalu klubowego i przywrócenia go do stanu używalności.
Nawigacja
Jak przeżyliśmy obóz (20-25.01.2018)
Obóz zimowy uczestników kursu jaskiniowego WKGiJ 2017/2018, który odbył się 20-25.01.2018 w Tatrach. Oto krótka relacja.
Dzień pierwszy - Jaskinia Niżna Kasprowa
Baza w Witowie. Sobota rano. Zrywamy się wcześnie. Niektórzy nie muszą, dopiero co przyjechali. Dziś ma być łatwo, krótko, przyjemnie. Pochmurno choć nie pada. Odpowiedniej wilgotności ma nam dostarczyć jaskinia Niżna Kasprowa – pierwszy cel naszych zimowych zmagań z dziurami w ziemi. Mamy jeszcze czyste liny, plecaki. W plecaku każdy upchał nowy albo przynajmniej świeżo wyprany kombinezon. Do czasu ...
Przed bazą wita nas Instruktor Lewy. Oczekując na spóźnialskich przyjmuje charakterystyczną pozę niczym grecki posąg. Słychać też pogwizdywania. Okazuje się, że pretekstu do tego będziemy dostarczać prawie każdego dnia. I na próżno głoszenie jakże oczywistych prawd o konieczności bycia świadomym odpowiedzialności za bezpieczeństwo całego zespołu, czyli zagadnień, których w żaden sposób Kursanci nie mogli połączyć z faktem zjawiania się na apelu z lekkim opóźnieniem.
Wyruszamy z Witowa i za chwilę meldujemy się na parkingu a stamtąd – jak przystało na prawdziwych globtroterów – lokalnym busikiem zdobywamy dolną stację kolejki na Kasprowy.
Bez mapy a za to z drobnymi trudnościami natury … docieramy do wejścia do jaskini. Wdziewamy czyste kombinezony. Z nowiutkich rękawiczek lecą metki. Pierwsze wąskie przejście i już wiemy, że zapowiedzi instruktorów co do dużej dość mokrego środowiska jaskini nie pozostają bez pokrycia. Wszystko jest już utytłane w błocie: uprzęże, karabinki, lonże. Z rolek zeskrobujemy błoto.
Już po chwili kolorowa grupa staje się monotonnie jednolita solidarnie przyjmując brązowawy kolor tatrzańskiego błota. Czas na testowanie kaloszków i – w końcu – nowo kupionych skarpetek neoprenowych, za którymi biegaliśmy miesiąc czasu.
Wąskie acz głębokie wodne korytarzyki sprawiają, że po kolei każdy z Kursantów topi kalosze podkreślając ten fakt wesołym okrzykiem i dzieląc się swoją radością z pozostałymi uczestnikami wyprawy. Dochodzimy do miejsca, w którym pływa gumowa kaczka. Przejście niestety jest zalane a lewarowanie go zajęło by kilka godzin. Przy okazji instruktorzy pokazują „na sucho” na czym polega taki manewr.
Czas na małe co nieco. Biwak nad wodą. Prym wiodą jaja.
Powrót także dostarczył nam emocji. Jedna z kursantek postanowiła pójść w ślady kaczki i wziąć kąpiel w kałuży za wielkim progiem. Jako, że przy przednich edycjach nie nadarzyła się jeszcze okazja do nadania jej przydomka wesołe grono skwapliwie wykorzystało tę okoliczność. Login Nurek przylgnie do niej na cały czas trwania obozu.
Pierwsza jaskinia zaliczona podejrzanie szybko i sprawnie. Jutro ma być już trudniej.
Dzień drugi - Jaskinia Miętusia
Niedziela. W tym dniu do kursantów dołącza team pieszczotliwie nazwany geriatrycznym czyli członkowie klubu, którzy pierwsze zejścia do jaskiń i młodzieńcze lata mają już za sobą. Najważniejsza rzecz o poranku - przygotować jajka wyprawowe. Przed bazą znowu spotykamy charakterystyczną postać oczekującego na spóźnionych kursantów instruktora Lewego. Jego z pozoru spokojna twarz być może uśpiła czujność Kursantów. Ale to miało się wyjaśnić dopiero wieczorem. Dojście do Jaskini nie jest trudne. Po krótkiej wspinaczce w lesie znajdujemy otwór, przebieramy się i leeeeecimy. Najpierw zjazd rurą budzącą skojarzenia z aquaparkiem choć przyjemność z jazdy dużo mniejsza.
Idzie łatwo. Jest ładnie. Prożek w dolnej części rury sprawia trochę trudności. Od sali bez stropu zaczyna się wspinanie. W trakcie oczekiwania na zaporęczowanie drogi przygotowujemy posiłek. To znaczy taki mieliśmy zamiar. Okazało się jednak, że planowane na przekąskę jaja gotowane zostały podczas zjazdu zmielone i wymieszane ze skorupkami. Żołądki Kursantów ocalił rosół Instruktora. Kolejne minuty oczekiwania upływają nam na wypracowaniu koncepcji bezpiecznego transportu jaj gotowanych w jaskini.
Powrót rurą w górę. W tę stronę nie jest już tak łatwo a w głowach - wbrew zapewnieniom Instruktora - rodzą się podejrzenia, że to zupełnie inna rura. Podejrzenia okazały się bezpodstawne. Przy narastających trudnościach na duchu miało nas podtrzymywać przysłowie: jak wlazło to i musi wyleźć.
No i wieczór. Spotkanie z instruktorem. Zamiast spodziewanych pochwał - reprymenda. Za poranne opóźnienia wyjścia, samotne oddalanie się od jaskini itp. A myśleliśmy, że jesteśmy tacy fajni i zdyscyplinowani :(
Dzień trzeci - szkolenie na polanie Upłaz
Poniedziałek na powierzchni szkolimy się z ABC poruszania się zimą po górach. Po przetarciu trasy poprzez dupozjazdy ubraliśmy worki na śmieci i zaczęliśmy ćwiczyć hamowanie czekanem.. Nasz grzyb do stanowiska ze śniegu wytrzymał dynamiczne obciążenie najcięższego z instruktorów :/ najcięższego rangą rzecz jasna. Ubaw po pachy i spora porcja wiedzy. Nasz radosny nastrój potęgowała dobra pogoda i przestrzenne widoki, których odczuwaliśmy ostatnio spory deficyt. Szczęście w naszych sercach dopełniała perspektywa jutrzejszego, restowego dnia.
Dzień czwarty - rest
Wtorek. Jak przystało na dzień restowy część załogi wybrała się zażyć kąpieli w słowackich termach. Inni - zamiast jak Pan Bóg przykazał dać członkom trochę wytchnienia - zaplanowała skiturowe wyjście na Ciemniak. Po południu planujemy wyprawę, ale zamiast liczenia lin i karabinków proces planowania zostaje zdominowany przez przygotowania do na biwaku w jaskini. Niczym szefowie francuskiej restauracji komponujemy menu z dostępnych wiktuałów. Ma być barszcz biały z jajkami, grzankami i kabanosami. I tak łatwość i szybkość przygotowania bierze górę nad aspektami smakowymi. Znajdujemy barszcz w proszku o czasie gotowania 3 min! Dopiero potem ubieramy puchówki i idziemy do trolowni przygotować sprzęt na jutro. Trolowania śmiało mogłaby służyć za lodówkę. Temperaturę wskazuje przyniesiony tu sopel lodu, który od początku obozu nie zmniejszył swojej wielkości. Wieczorem – dla odmiany - gotujemy jajka.
Dzień piąty - Jaskinia Czarna
Środa. Po niedzielnej reprymendzie kursanci są zwarci gotowi już 10 minut przed czasem. Instruktor nie daje po sobie poznać zdziwienia i dalej wita nas charakterystyczną pozą
Podejście do jaskini czarnej okazuje się trudne i mozolne. Trzy kroki do przodu i cztery do tyłu. Ziemia osuwa się spod stóp. Na plecach każdy ma kilkadziesiąt kilogramów. Sprawdza się metoda zaczerpnięta z himalajskich wypraw: 50 kroków i 10 oddechów. Im bliżej tym mniej kroków. Dochodzimy do dziury. Przebieramy się sprawnie i ochoczo oczekujemy na wejście. Rusza pierwsza dwójka.. Reszta czeka. Mróz doskwiera. Godzinę potem niektórzy z sinymi plamami na twarzy dalej oczekują aż pierwsza dwójka zaporęczuje zjazd do jaskini. W wyprawie dzisiejszej również towarzyszy nam team doświadczonych kolegów i koleżanek z klubu. Po godzinie zaczynają żałować jednak swej decyzji.
Wyprawa do Czarnej okazuje się być najdłuższą akcją kursową. Team geriatryczny robi wycof po paru godzinach. My zostajemy. Zmęczenie daje się we znaki. Jednak znajdujemy czasem chwilę by popatrzeć i podziwiać ten podziemny świat.. Czasem nawet pojawia się uśmiech, by zaraz potem znowu zadawać sobie pytanie co ja tu właściwie robię?
Wychodzimy z jaskini chwilę przed godzina alarmową. Po całym dniu zmęczenie daje się mocno we znaki. Trzeba jeszcze pokonać strome zejście a potem przed nami lotnisko czyli mozolny ostatni kilometr do parkingu. Z każdym krokiem plecak staje się coraz cięższy. Do bazy docieramy resztkami sił o północy.
Zwalając się na wyra w skrytości ducha liczymy, że instruktor - zważywszy na nasz stan fizyczny - na kolejny dzień zafunduje nam termy w słowackich tatrach albo masaże. Tymczasem Instruktor - w całej swej łaskawości przekłada nam poranne wyjście... o pół godziny. Resztki nadziei i motywacji do działania odbiera nam informacja, że dla odmiany idziemy jutro do Jaskini... Czarnej. Załoga planuje bunt na bazie. Mamy zastawić drzwi, wyrzucić kombinezony, wywiesić flagi. Koniec z karierą taterników jaskiniowych... ale na planach się kończy...
Dzień szósty - dla odmiany - Jaskinia Czarna
Grzecznie wstajemy, pakujemy plecaki. Zgodnie z obietnicą mamy tylko 2 liny. Z tym, że jedna z nich ma ponad 80 m. Tymczasem załogę bazy w Witowie dziesiątkuje zaraza jaskiniowa. Z każdą godziną kolejne ofiary przytulają toaletę..
Jej ofiarą pada także jeden z kursantów. Zostaje z zaraza na bazie i do późnego popołudnia nie wychodzi ze śpiwora. W świetle dzisiejszych wyzwań każde z nas żałuje, że nie jest na jego miejscu.
Pogoda dopisuje, nastroje nie. Znów ciężko na podejściu. Wychodzi zmęczenie kilkudniowym obozem. Ale akcja, którą na ostatni dzień zafundował nam Instruktor okazała się nagrodą. Krótkie wspinanie w suchej ścianie i zjazd drugim otworem z pięknym widokiem na skąpaną w słońcu Dolinę Kościeliską. To wspaniała nagroda za całotygodniowe trudy. Schodzimy do bazy już w wesołych nastrojach. Niestety kolejny kursant pada ofiarą jaskiniowej zarazy.
No i wieczór. Zasłużone świętowanie na chwilę przerywa Instruktor. Kilka słów pochwały. Ale po chwili spadamy z nieba do... Oczywiście solennie obiecujemy dogłębne przemyślenie swoich błędów i szczerze przyrzekamy poprawę.
Z wiadomych powodów na stałe przylega do nas określenie Jajko team.
Epilog
Tak, tak. Do kolejnego obozu mamy pół roku. Czas zagoi rany i zapomnimy o trudach.. Każdy z nas przyszedł na kurs z innych powodów, ale chyba nikt z prawdziwej chęci połażenia po jaskiniach. Jeden dla wiedzy, inny, bo go kolega namówił (okazuje się, że niektórych nawet ten sam kolega). Wracamy z tym czymś czego nie da się opisać. Nawet trudno się dzielić tym między sobą. Śmiejemy się wspominamy opowiadamy co kogo boli, że już nikt nie chce do jaskiń, że te liny, węzły pokręcone, że ciasno i brudno. I zawinięci wieczorem w śpiwory obolali i zmęczeni po raz kolejny oglądamy zdjęcia, widzimy te obrazy.
Ale każdy ma to już w sercu.. i już wie, że będzie wracał... i wracał do dziur.
Miejsce akcji:
Jaskinia Niżna Kasprowa
Jaskinia Miętusia
Jaskinia Czarna
Baza w Witowie
Aktorzy pierwszoplanowi:
Instruktor: Sebastian Lewy Lewandowski
Kursanty:
Monika Jaumien vel Nurek
Barbara Górska
Kamila Bobińska
Mateusz Hadaś
Michał Czarny
Tomek Banan Banaś (zdezerterował 4 dnia)
Aktorzy drugoplanowi:
towarzysko uczestnicy teamu geriatrycznego:
Madzia
Budyń
Renata Lewandowska
Smoku
relacje popełniła Barbara
ps.
a fotki foteczki fociątka tutaj:
Jak przeżyliśmy obóz (20-25.01.2018)
Dzień pierwszy - Jaskinia Niżna Kasprowa
Baza w Witowie. Sobota rano. Zrywamy się wcześnie. Niektórzy nie muszą, dopiero co przyjechali. Dziś ma być łatwo, krótko, przyjemnie. Pochmurno choć nie pada. Odpowiedniej wilgotności ma nam dostarczyć jaskinia Niżna Kasprowa – pierwszy cel naszych zimowych zmagań z dziurami w ziemi. Mamy jeszcze czyste liny, plecaki. W plecaku każdy upchał nowy albo przynajmniej świeżo wyprany kombinezon. Do czasu ...
Przed bazą wita nas Instruktor Lewy. Oczekując na spóźnialskich przyjmuje charakterystyczną pozę niczym grecki posąg. Słychać też pogwizdywania. Okazuje się, że pretekstu do tego będziemy dostarczać prawie każdego dnia. I na próżno głoszenie jakże oczywistych prawd o konieczności bycia świadomym odpowiedzialności za bezpieczeństwo całego zespołu, czyli zagadnień, których w żaden sposób Kursanci nie mogli połączyć z faktem zjawiania się na apelu z lekkim opóźnieniem.
Wyruszamy z Witowa i za chwilę meldujemy się na parkingu a stamtąd – jak przystało na prawdziwych globtroterów – lokalnym busikiem zdobywamy dolną stację kolejki na Kasprowy.
Bez mapy a za to z drobnymi trudnościami natury … docieramy do wejścia do jaskini. Wdziewamy czyste kombinezony. Z nowiutkich rękawiczek lecą metki. Pierwsze wąskie przejście i już wiemy, że zapowiedzi instruktorów co do dużej dość mokrego środowiska jaskini nie pozostają bez pokrycia. Wszystko jest już utytłane w błocie: uprzęże, karabinki, lonże. Z rolek zeskrobujemy błoto.
Już po chwili kolorowa grupa staje się monotonnie jednolita solidarnie przyjmując brązowawy kolor tatrzańskiego błota. Czas na testowanie kaloszków i – w końcu – nowo kupionych skarpetek neoprenowych, za którymi biegaliśmy miesiąc czasu.
Wąskie acz głębokie wodne korytarzyki sprawiają, że po kolei każdy z Kursantów topi kalosze podkreślając ten fakt wesołym okrzykiem i dzieląc się swoją radością z pozostałymi uczestnikami wyprawy. Dochodzimy do miejsca, w którym pływa gumowa kaczka. Przejście niestety jest zalane a lewarowanie go zajęło by kilka godzin. Przy okazji instruktorzy pokazują „na sucho” na czym polega taki manewr.
Czas na małe co nieco. Biwak nad wodą. Prym wiodą jaja.
Powrót także dostarczył nam emocji. Jedna z kursantek postanowiła pójść w ślady kaczki i wziąć kąpiel w kałuży za wielkim progiem. Jako, że przy przednich edycjach nie nadarzyła się jeszcze okazja do nadania jej przydomka wesołe grono skwapliwie wykorzystało tę okoliczność. Login Nurek przylgnie do niej na cały czas trwania obozu.
Pierwsza jaskinia zaliczona podejrzanie szybko i sprawnie. Jutro ma być już trudniej.
Dzień drugi - Jaskinia Miętusia
Niedziela. W tym dniu do kursantów dołącza team pieszczotliwie nazwany geriatrycznym czyli członkowie klubu, którzy pierwsze zejścia do jaskiń i młodzieńcze lata mają już za sobą. Najważniejsza rzecz o poranku - przygotować jajka wyprawowe. Przed bazą znowu spotykamy charakterystyczną postać oczekującego na spóźnionych kursantów instruktora Lewego. Jego z pozoru spokojna twarz być może uśpiła czujność Kursantów. Ale to miało się wyjaśnić dopiero wieczorem. Dojście do Jaskini nie jest trudne. Po krótkiej wspinaczce w lesie znajdujemy otwór, przebieramy się i leeeeecimy. Najpierw zjazd rurą budzącą skojarzenia z aquaparkiem choć przyjemność z jazdy dużo mniejsza.
Idzie łatwo. Jest ładnie. Prożek w dolnej części rury sprawia trochę trudności. Od sali bez stropu zaczyna się wspinanie. W trakcie oczekiwania na zaporęczowanie drogi przygotowujemy posiłek. To znaczy taki mieliśmy zamiar. Okazało się jednak, że planowane na przekąskę jaja gotowane zostały podczas zjazdu zmielone i wymieszane ze skorupkami. Żołądki Kursantów ocalił rosół Instruktora. Kolejne minuty oczekiwania upływają nam na wypracowaniu koncepcji bezpiecznego transportu jaj gotowanych w jaskini.
Powrót rurą w górę. W tę stronę nie jest już tak łatwo a w głowach - wbrew zapewnieniom Instruktora - rodzą się podejrzenia, że to zupełnie inna rura. Podejrzenia okazały się bezpodstawne. Przy narastających trudnościach na duchu miało nas podtrzymywać przysłowie: jak wlazło to i musi wyleźć.
No i wieczór. Spotkanie z instruktorem. Zamiast spodziewanych pochwał - reprymenda. Za poranne opóźnienia wyjścia, samotne oddalanie się od jaskini itp. A myśleliśmy, że jesteśmy tacy fajni i zdyscyplinowani :(
Dzień trzeci - szkolenie na polanie Upłaz
Poniedziałek na powierzchni szkolimy się z ABC poruszania się zimą po górach. Po przetarciu trasy poprzez dupozjazdy ubraliśmy worki na śmieci i zaczęliśmy ćwiczyć hamowanie czekanem.. Nasz grzyb do stanowiska ze śniegu wytrzymał dynamiczne obciążenie najcięższego z instruktorów :/ najcięższego rangą rzecz jasna. Ubaw po pachy i spora porcja wiedzy. Nasz radosny nastrój potęgowała dobra pogoda i przestrzenne widoki, których odczuwaliśmy ostatnio spory deficyt. Szczęście w naszych sercach dopełniała perspektywa jutrzejszego, restowego dnia.
Dzień czwarty - rest
Wtorek. Jak przystało na dzień restowy część załogi wybrała się zażyć kąpieli w słowackich termach. Inni - zamiast jak Pan Bóg przykazał dać członkom trochę wytchnienia - zaplanowała skiturowe wyjście na Ciemniak. Po południu planujemy wyprawę, ale zamiast liczenia lin i karabinków proces planowania zostaje zdominowany przez przygotowania do na biwaku w jaskini. Niczym szefowie francuskiej restauracji komponujemy menu z dostępnych wiktuałów. Ma być barszcz biały z jajkami, grzankami i kabanosami. I tak łatwość i szybkość przygotowania bierze górę nad aspektami smakowymi. Znajdujemy barszcz w proszku o czasie gotowania 3 min! Dopiero potem ubieramy puchówki i idziemy do trolowni przygotować sprzęt na jutro. Trolowania śmiało mogłaby służyć za lodówkę. Temperaturę wskazuje przyniesiony tu sopel lodu, który od początku obozu nie zmniejszył swojej wielkości. Wieczorem – dla odmiany - gotujemy jajka.
Dzień piąty - Jaskinia Czarna
Środa. Po niedzielnej reprymendzie kursanci są zwarci gotowi już 10 minut przed czasem. Instruktor nie daje po sobie poznać zdziwienia i dalej wita nas charakterystyczną pozą
Podejście do jaskini czarnej okazuje się trudne i mozolne. Trzy kroki do przodu i cztery do tyłu. Ziemia osuwa się spod stóp. Na plecach każdy ma kilkadziesiąt kilogramów. Sprawdza się metoda zaczerpnięta z himalajskich wypraw: 50 kroków i 10 oddechów. Im bliżej tym mniej kroków. Dochodzimy do dziury. Przebieramy się sprawnie i ochoczo oczekujemy na wejście. Rusza pierwsza dwójka.. Reszta czeka. Mróz doskwiera. Godzinę potem niektórzy z sinymi plamami na twarzy dalej oczekują aż pierwsza dwójka zaporęczuje zjazd do jaskini. W wyprawie dzisiejszej również towarzyszy nam team doświadczonych kolegów i koleżanek z klubu. Po godzinie zaczynają żałować jednak swej decyzji.
Wyprawa do Czarnej okazuje się być najdłuższą akcją kursową. Team geriatryczny robi wycof po paru godzinach. My zostajemy. Zmęczenie daje się we znaki. Jednak znajdujemy czasem chwilę by popatrzeć i podziwiać ten podziemny świat.. Czasem nawet pojawia się uśmiech, by zaraz potem znowu zadawać sobie pytanie co ja tu właściwie robię?
Wychodzimy z jaskini chwilę przed godzina alarmową. Po całym dniu zmęczenie daje się mocno we znaki. Trzeba jeszcze pokonać strome zejście a potem przed nami lotnisko czyli mozolny ostatni kilometr do parkingu. Z każdym krokiem plecak staje się coraz cięższy. Do bazy docieramy resztkami sił o północy.
Zwalając się na wyra w skrytości ducha liczymy, że instruktor - zważywszy na nasz stan fizyczny - na kolejny dzień zafunduje nam termy w słowackich tatrach albo masaże. Tymczasem Instruktor - w całej swej łaskawości przekłada nam poranne wyjście... o pół godziny. Resztki nadziei i motywacji do działania odbiera nam informacja, że dla odmiany idziemy jutro do Jaskini... Czarnej. Załoga planuje bunt na bazie. Mamy zastawić drzwi, wyrzucić kombinezony, wywiesić flagi. Koniec z karierą taterników jaskiniowych... ale na planach się kończy...
Dzień szósty - dla odmiany - Jaskinia Czarna
Grzecznie wstajemy, pakujemy plecaki. Zgodnie z obietnicą mamy tylko 2 liny. Z tym, że jedna z nich ma ponad 80 m. Tymczasem załogę bazy w Witowie dziesiątkuje zaraza jaskiniowa. Z każdą godziną kolejne ofiary przytulają toaletę..
Jej ofiarą pada także jeden z kursantów. Zostaje z zaraza na bazie i do późnego popołudnia nie wychodzi ze śpiwora. W świetle dzisiejszych wyzwań każde z nas żałuje, że nie jest na jego miejscu.
Pogoda dopisuje, nastroje nie. Znów ciężko na podejściu. Wychodzi zmęczenie kilkudniowym obozem. Ale akcja, którą na ostatni dzień zafundował nam Instruktor okazała się nagrodą. Krótkie wspinanie w suchej ścianie i zjazd drugim otworem z pięknym widokiem na skąpaną w słońcu Dolinę Kościeliską. To wspaniała nagroda za całotygodniowe trudy. Schodzimy do bazy już w wesołych nastrojach. Niestety kolejny kursant pada ofiarą jaskiniowej zarazy.
No i wieczór. Zasłużone świętowanie na chwilę przerywa Instruktor. Kilka słów pochwały. Ale po chwili spadamy z nieba do... Oczywiście solennie obiecujemy dogłębne przemyślenie swoich błędów i szczerze przyrzekamy poprawę.
Z wiadomych powodów na stałe przylega do nas określenie Jajko team.
Epilog
Tak, tak. Do kolejnego obozu mamy pół roku. Czas zagoi rany i zapomnimy o trudach.. Każdy z nas przyszedł na kurs z innych powodów, ale chyba nikt z prawdziwej chęci połażenia po jaskiniach. Jeden dla wiedzy, inny, bo go kolega namówił (okazuje się, że niektórych nawet ten sam kolega). Wracamy z tym czymś czego nie da się opisać. Nawet trudno się dzielić tym między sobą. Śmiejemy się wspominamy opowiadamy co kogo boli, że już nikt nie chce do jaskiń, że te liny, węzły pokręcone, że ciasno i brudno. I zawinięci wieczorem w śpiwory obolali i zmęczeni po raz kolejny oglądamy zdjęcia, widzimy te obrazy.
Ale każdy ma to już w sercu.. i już wie, że będzie wracał... i wracał do dziur.
Miejsce akcji:
Jaskinia Niżna Kasprowa
Jaskinia Miętusia
Jaskinia Czarna
Baza w Witowie
Aktorzy pierwszoplanowi:
Instruktor: Sebastian Lewy Lewandowski
Kursanty:
Monika Jaumien vel Nurek
Barbara Górska
Kamila Bobińska
Mateusz Hadaś
Michał Czarny
Tomek Banan Banaś (zdezerterował 4 dnia)
Aktorzy drugoplanowi:
towarzysko uczestnicy teamu geriatrycznego:
Madzia
Budyń
Renata Lewandowska
Smoku
relacje popełniła Barbara
ps.
a fotki foteczki fociątka tutaj:
Jak przeżyliśmy obóz (20-25.01.2018)
Komentarze
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
dnia marca 16 2018 08:49:27