Nawigacja
· Start
· 1% dla WKGiJ
· Artykuły
· TOPO
· Galeria zdjęć
· Forum
· Linki
· Kontakt
· Księga Gości
· Zarząd Klubu
· Statut Klubu
· 1% dla WKGiJ
· Artykuły
· TOPO
· Galeria zdjęć
· Forum
· Linki
· Kontakt
· Księga Gości
· Zarząd Klubu
· Statut Klubu
Logowanie
Losowa Fotka
Shoutbox
Musisz zalogować się, aby móc dodać wiadomość.
Magda
29-06-2021 19:23
Hej. Jutro (30.06.2021) od godz. 17 działamy w Harcówce przy remoncie pomieszczeń klubowych. Jeżeli ktoś może pomóc to zapraszamy, każdy się przyda, obowiązuje strój roboczy
Dzedzej
21-07-2019 11:59
Nowe drogi w okolicy Lubawki https://czadrow24.
..nnogorskim
..nnogorskim
Dzedzej
17-06-2019 15:20
Dodane nowości do topo Skalnych Bram z Karkonoszy
Dzedzej
07-06-2019 17:48
w topo Nowej Ziemi 19 nowych dróg - polecam
Chudy
04-06-2019 11:42
Info w sprawie koncertu dla Małego na forum
Dzedzej
26-03-2019 18:54
Aktualizacja w topo Diablak i Ambona w Kaczawskich
Paras
14-01-2019 12:19
Ściana w Jaworzynie Śl.- post na forum
KrzysiekLachniuk
24-10-2018 10:42
Następnie odkucie tynków do cegły na wysokości 1.50 albo i wyżej ( impregnacja cegły itd.). Kolejny krok to odświeżenie lokalu i prace malarskie.
KrzysiekLachniuk
24-10-2018 10:41
Pierwszym etapem jest ogarnięcie lokalu ze starych gratów co nastąpi już w tym tygodniu. Kolejny etap to instalacja nowego pieca z podajnikiem węgla aby lokal był opalany w trybie ciągłym.
KrzysiekLachniuk
24-10-2018 10:40
Informacyjnie: Po ostatnim spotkaniu w niezbyt licznym gronie ustaliliśmy że podejmiemy próbę reanimacji lokalu klubowego i przywrócenia go do stanu używalności.
Nawigacja
Kazbek 2006
Kazbek 2006 " A droga kręta jest..."
Świat z gór się składa! Wiem, że nie tylko ale podróżując po Gruzji można w takie stwierdzenie uwierzyć.
Z górami były związane także nasze plany, zwłaszcza z jedną.
Kazbek czy jak go nazywają miejscowi Mkinwarcweri - Lodowy Szczyt (5047 m n.p.m.), leży w Paśmie Bocznym Wielkiego Kaukazu na granicy z Północną Osetią. To właśnie ta góra była naszym celem numer jeden.
Do Kazbegi, miejscowości z której miał się rozpocząć nasz marsz w górę dotarliśmy 14 lipca.
Teraz nasz "Team" liczy sobie nie osiem ale już dziesięć osób. Dołączyli do nas Paweł podróżujący stopem Słowak oraz Ania z Warszawy z którą byliśmy umówieni wcześniej w Tibilisi.
Pogoda jest naszym sprzymierzeńcem, cieszy nas to niezmiernie bowiem z tego co było nam wcześniej wiedzieliśmy nie raz pokrzyżowała plany zdobycia wierzchołka.
Na pierwszy biwak obieramy polanę w bezpośrednim sąsiedztwie cerkiewki Cminda Sameba przepięknie położonej na tle naszej góry. Droga do tego miejsca to niespełna godzinny spacerek przez wioskę Gergeti i dalej leśną dróżką na wysokość 2170 m. Trafiamy tam bez trudu wiedzeni przez przewodnika w postaci przybłąkanego pieska, którego z resztą ochrzciliśmy imieniem Kazbek. Wykorzystując gruzińską gościnność pozbywamy się tutaj części ekwipunku, robiąc mały depozyt we wspomnianej cerkwi. Zawsze to parę kilo mniej na garbie zważywszy fakt że przed nami jakby nie było 1530m różnicy wniesień w drodze do meteostacji. Piękne rozgwieżdżone niebo, rozmowy przy herbatce i nie tylko no i czas na sen.
Rano aura nie jest już tak obiecująca ale cóż zbieramy się i ruszamy powoli opuszczając zielone łąki, za którymi później tak tęskniła Renia. Rozproszeni na małe grupki pokonujemy kolejne metry, napotkani po drodze gospodarze Meteo na pytanie o prognozę potwierdzają tylko nasze obawy. Jak to ujęli "To tylko sam Pan Bóg wie". Zanim ujrzeliśmy jęzor lodowca czeka nas jeszcze przeprawa przez dwie górskie rzeki co w zależności od pogody i miejsca, w którym się to robi może być mniej lub bardziej przyjemne. Przekonała się o tym Marysia która miała przyjemność zażyć kąpieli w jednej z nich. Nie licząc tego incydentu i kilku odcisków cała ekipa zdrowa i sprawna pojawiła się w wyznaczonym celu po ok. 9 godzinach. Nie było z nami tylko Ani, którą rano pożegnaliśmy przy kapliczce ale po zejściu planowaliśmy ponowne spotkanie. Meteostacja jest położona na wysokości 3700m n.p.m. co dla większości było rekordem wysokości, tym bardziej (brawo drużyna).
Następny dzień poświęciliśmy na małą aklimatyzację robiąc spacerek do blaszanej kapliczki i w okolice plateau tym samym studząc zapał naszego Słowackiego kolegi który chciał od razu uderzać na szczyt. Powodowani doświadczeniami z innych wypraw profilaktycznie poprawiamy kopczyki i ustawiamy kilka nowych z nadzieją że ułatwią nam nocną nawigację.
Pierwotnie planowaliśmy trochę dłuższą aklimatyzację i pobyt w Meteo ale kierowani naprawdę zmienną pogodą decydujemy się na atak szczytowy jeszcze tej nocy. Idziemy w trójkę Paweł, Lewy no i ja czyli Dzidek. Kolega Słowak robi nam pobudkę trochę wcześniej niż to zaplanowaliśmy tłumacząc że jego "mobilka" automatycznie przestawia zegar przy przekraczaniu stref czasowych. Po jakiejś chwili udaje nam się dojść z nim do porozumienia i tym samym odkładamy się na jeszcze jedną godzinkę snu. W końcu przychodzi godzina zero,(02.00), pichcimy małe co nieco, grunt że słodkie gęste i ciepłe i kierujemy nasze kroki w wiadomym kierunku. Po około 2 godzinach marszu wiążemy się liną gdyż teren po którym przychodzi nam się poruszać wyraźnie nam to sugeruje. Na hasło "puklina" nasza czujność wyraźnie wzrasta choć w sumie obawiałem się, że będzie ich tzn. szczelin znacznie więcej. Na plateau 4470m n.p.m. zaczyna świtać. Jak do tej pory wszyscy czujemy się świetnie i stosunkowo rzadko się zatrzymujemy, częściej po to by cieszyć się tym co nas otacza niż żeby złapać oddech. Cały czas idziemy po śladach co jak nam się wydaje oszczędza nam czas i siły na szukanie właściwej drogi. Podążając za nimi trawersujemy zbocze góry gubiąc jednak właściwy szlak, zgodnie stwierdzamy że czas odbić z wydeptanej ścieżki bo z pewnością nie prowadzi ona na szczyt. Tak też robimy, teraz idzie się znacznie trudniej stromy stok miejscami oblodzony najwięcej trudności sprawia Pawłowi jeden z pasków przy jego rakach szwankuje. Wysokość i dość mizerna aklimatyzacja też dają o sobie znać. Posuwamy się jednak do góry, kilka kroków kilka oddechów a przełęcz między wierzchołkami zdaje się nie przybliżać.
W końcu jednak stajemy przed ostatnim odcinkiem ok. 50-metrów ściany o nachyleniu 45-50 stopni. Z każdym następnym krokiem obiecuję sobie solidny trening po powrocie do domu, znowu kilka oddechów i jeszcze jeden krok. Jest 17 lipca 2006 godz.10.00 obok mnie stoi Lewy i Paweł a u naszych stóp cały świat - Kazbek zdobyty. Wydobywam z siebie okrzyk radości na co Lewus rzuca stwierdzeniem "To jeszcze nie koniec będziesz się cieszył w Meteo" i dodaje "Rosjanie zliczają tylko te wejścia po których udało im się bezpiecznie zejść". Czas na pamiątkowe foty i odwrót do bazy. Zejście pomimo psującej się pogody a właściwie zmieniającej co kilkadziesiąt minut idzie nam bardzo sprawnie. W bazie meldujemy się ok. 13.30, witani przez Renatę która wyszła na spotkanie zdobywców. Reszta zeszła już do doliny gdzie mieli na nas czekać przed realizacją kolejnego punktu programu. Paweł uczynił podobnie, umawiając się z nami przy Cerkwi na wspólne ognisko z tubylcami. Jak się później okazało nic z tego nie wyszło, chłopak naświetlił sobie oczka idąc na szczyt bez okularów, co z resztą mu odradzaliśmy. Tak więc ostatnią noc i kolejny poranek spędziliśmy już tylko w trójkę nie licząc Gruzińskich przewodników i dewizowych turystów którzy właśnie przybyli do Meteo. Jeden z Gruzinów - Szota podsunął nam pomysł na następne kilka dni spędzone w górach. Jakieś 40km od Kazbegi była organizowana Alpiniada, spotkanie ludzi gór, którego i my jak się okazało byliśmy później częścią.
Poza górską działalnością nasz wyjazd stawiał sobie jeszcze jeden cel. Chcieliśmy na własnej skórze odczuć ile prawdy zawiera się w legendzie o powstaniu Gruzji i gruzińskiej gościnności a przedstawia ona się mniej więcej tak:
"Kiedy Pan Bóg rozdawał ziemię między narody wszyscy z wyjątkiem Gruzinów walczyli o jak najlepszy kawałek dla siebie, Ci zaś ucztowali. Kiedy cała ziemia została już podzielona przyszli do stwórcy upomnieć się o swoje. Słuchajcie rzekł Pan, kiedy dzieliłem ziemię wy bawiliście się pijąc wino zamiast o nią walczyć. Na co Gruzini Panie Boże ale piliśmy za twoje zdrowie. Cóż było robić oddał im najpiękniejszy skrawek, który zachował sobie na starość."
Tak jak w przypadku naszych zmagań z górą i tym razem nie zawiedliśmy się spotykając się niemalże na każdym kroku zarówno w Stolicy jaki małych wioskach z niespotykaną jak dotąd gdziekolwiek indziej otwartością na drugiego człowieka, ale to już całkiem inna historia.
Kończąc chciałbym jeszcze podziękować mentalnemu sponsorowi naszego wejścia na szczyt czyli Karolinie Wróblewskiej zwanej też Gizelą, której sms ( K..., K... jak się cieszę ) sprawił nam niezmierną radość.
Pod hasłem "A droga kręta jest..." zjednoczyli się:
Marysia Tomaszuk -Białystok
Monika Lichtenstain -Wałbrzych
Renata Jarocka-Lewandowska - Wałbrzych
Sylwia Karpińska - dawniej Wałbrzyski Klub Górski i Jaskiniowy obecnie Irlandia
Bartek Karpiński - dawniej Wałbrzyski Klub Górski i Jaskiniowy obecnie Irlandia
Daniel Kubiak (Dzidek) - Wałbrzyski Klub Górski i Jaskiniowy
Grzegorz Sęk -Wałbrzych
Sebastian Lewandowski ( Lewy ) - Wałbrzyski Klub Górski i Jaskiniowy
Oraz przez pewien czas- nasz kolega z Słowacji Paweł i Ania z Warszawy
Daniel Kubiak - Dzidek
Zdjęcia z Gruzji są dostępne w galerii.
Świat z gór się składa! Wiem, że nie tylko ale podróżując po Gruzji można w takie stwierdzenie uwierzyć.
Z górami były związane także nasze plany, zwłaszcza z jedną.
Kazbek czy jak go nazywają miejscowi Mkinwarcweri - Lodowy Szczyt (5047 m n.p.m.), leży w Paśmie Bocznym Wielkiego Kaukazu na granicy z Północną Osetią. To właśnie ta góra była naszym celem numer jeden.
Do Kazbegi, miejscowości z której miał się rozpocząć nasz marsz w górę dotarliśmy 14 lipca.
Teraz nasz "Team" liczy sobie nie osiem ale już dziesięć osób. Dołączyli do nas Paweł podróżujący stopem Słowak oraz Ania z Warszawy z którą byliśmy umówieni wcześniej w Tibilisi.
Pogoda jest naszym sprzymierzeńcem, cieszy nas to niezmiernie bowiem z tego co było nam wcześniej wiedzieliśmy nie raz pokrzyżowała plany zdobycia wierzchołka.
Na pierwszy biwak obieramy polanę w bezpośrednim sąsiedztwie cerkiewki Cminda Sameba przepięknie położonej na tle naszej góry. Droga do tego miejsca to niespełna godzinny spacerek przez wioskę Gergeti i dalej leśną dróżką na wysokość 2170 m. Trafiamy tam bez trudu wiedzeni przez przewodnika w postaci przybłąkanego pieska, którego z resztą ochrzciliśmy imieniem Kazbek. Wykorzystując gruzińską gościnność pozbywamy się tutaj części ekwipunku, robiąc mały depozyt we wspomnianej cerkwi. Zawsze to parę kilo mniej na garbie zważywszy fakt że przed nami jakby nie było 1530m różnicy wniesień w drodze do meteostacji. Piękne rozgwieżdżone niebo, rozmowy przy herbatce i nie tylko no i czas na sen.
Rano aura nie jest już tak obiecująca ale cóż zbieramy się i ruszamy powoli opuszczając zielone łąki, za którymi później tak tęskniła Renia. Rozproszeni na małe grupki pokonujemy kolejne metry, napotkani po drodze gospodarze Meteo na pytanie o prognozę potwierdzają tylko nasze obawy. Jak to ujęli "To tylko sam Pan Bóg wie". Zanim ujrzeliśmy jęzor lodowca czeka nas jeszcze przeprawa przez dwie górskie rzeki co w zależności od pogody i miejsca, w którym się to robi może być mniej lub bardziej przyjemne. Przekonała się o tym Marysia która miała przyjemność zażyć kąpieli w jednej z nich. Nie licząc tego incydentu i kilku odcisków cała ekipa zdrowa i sprawna pojawiła się w wyznaczonym celu po ok. 9 godzinach. Nie było z nami tylko Ani, którą rano pożegnaliśmy przy kapliczce ale po zejściu planowaliśmy ponowne spotkanie. Meteostacja jest położona na wysokości 3700m n.p.m. co dla większości było rekordem wysokości, tym bardziej (brawo drużyna).
Następny dzień poświęciliśmy na małą aklimatyzację robiąc spacerek do blaszanej kapliczki i w okolice plateau tym samym studząc zapał naszego Słowackiego kolegi który chciał od razu uderzać na szczyt. Powodowani doświadczeniami z innych wypraw profilaktycznie poprawiamy kopczyki i ustawiamy kilka nowych z nadzieją że ułatwią nam nocną nawigację.
Pierwotnie planowaliśmy trochę dłuższą aklimatyzację i pobyt w Meteo ale kierowani naprawdę zmienną pogodą decydujemy się na atak szczytowy jeszcze tej nocy. Idziemy w trójkę Paweł, Lewy no i ja czyli Dzidek. Kolega Słowak robi nam pobudkę trochę wcześniej niż to zaplanowaliśmy tłumacząc że jego "mobilka" automatycznie przestawia zegar przy przekraczaniu stref czasowych. Po jakiejś chwili udaje nam się dojść z nim do porozumienia i tym samym odkładamy się na jeszcze jedną godzinkę snu. W końcu przychodzi godzina zero,(02.00), pichcimy małe co nieco, grunt że słodkie gęste i ciepłe i kierujemy nasze kroki w wiadomym kierunku. Po około 2 godzinach marszu wiążemy się liną gdyż teren po którym przychodzi nam się poruszać wyraźnie nam to sugeruje. Na hasło "puklina" nasza czujność wyraźnie wzrasta choć w sumie obawiałem się, że będzie ich tzn. szczelin znacznie więcej. Na plateau 4470m n.p.m. zaczyna świtać. Jak do tej pory wszyscy czujemy się świetnie i stosunkowo rzadko się zatrzymujemy, częściej po to by cieszyć się tym co nas otacza niż żeby złapać oddech. Cały czas idziemy po śladach co jak nam się wydaje oszczędza nam czas i siły na szukanie właściwej drogi. Podążając za nimi trawersujemy zbocze góry gubiąc jednak właściwy szlak, zgodnie stwierdzamy że czas odbić z wydeptanej ścieżki bo z pewnością nie prowadzi ona na szczyt. Tak też robimy, teraz idzie się znacznie trudniej stromy stok miejscami oblodzony najwięcej trudności sprawia Pawłowi jeden z pasków przy jego rakach szwankuje. Wysokość i dość mizerna aklimatyzacja też dają o sobie znać. Posuwamy się jednak do góry, kilka kroków kilka oddechów a przełęcz między wierzchołkami zdaje się nie przybliżać.
W końcu jednak stajemy przed ostatnim odcinkiem ok. 50-metrów ściany o nachyleniu 45-50 stopni. Z każdym następnym krokiem obiecuję sobie solidny trening po powrocie do domu, znowu kilka oddechów i jeszcze jeden krok. Jest 17 lipca 2006 godz.10.00 obok mnie stoi Lewy i Paweł a u naszych stóp cały świat - Kazbek zdobyty. Wydobywam z siebie okrzyk radości na co Lewus rzuca stwierdzeniem "To jeszcze nie koniec będziesz się cieszył w Meteo" i dodaje "Rosjanie zliczają tylko te wejścia po których udało im się bezpiecznie zejść". Czas na pamiątkowe foty i odwrót do bazy. Zejście pomimo psującej się pogody a właściwie zmieniającej co kilkadziesiąt minut idzie nam bardzo sprawnie. W bazie meldujemy się ok. 13.30, witani przez Renatę która wyszła na spotkanie zdobywców. Reszta zeszła już do doliny gdzie mieli na nas czekać przed realizacją kolejnego punktu programu. Paweł uczynił podobnie, umawiając się z nami przy Cerkwi na wspólne ognisko z tubylcami. Jak się później okazało nic z tego nie wyszło, chłopak naświetlił sobie oczka idąc na szczyt bez okularów, co z resztą mu odradzaliśmy. Tak więc ostatnią noc i kolejny poranek spędziliśmy już tylko w trójkę nie licząc Gruzińskich przewodników i dewizowych turystów którzy właśnie przybyli do Meteo. Jeden z Gruzinów - Szota podsunął nam pomysł na następne kilka dni spędzone w górach. Jakieś 40km od Kazbegi była organizowana Alpiniada, spotkanie ludzi gór, którego i my jak się okazało byliśmy później częścią.
Poza górską działalnością nasz wyjazd stawiał sobie jeszcze jeden cel. Chcieliśmy na własnej skórze odczuć ile prawdy zawiera się w legendzie o powstaniu Gruzji i gruzińskiej gościnności a przedstawia ona się mniej więcej tak:
"Kiedy Pan Bóg rozdawał ziemię między narody wszyscy z wyjątkiem Gruzinów walczyli o jak najlepszy kawałek dla siebie, Ci zaś ucztowali. Kiedy cała ziemia została już podzielona przyszli do stwórcy upomnieć się o swoje. Słuchajcie rzekł Pan, kiedy dzieliłem ziemię wy bawiliście się pijąc wino zamiast o nią walczyć. Na co Gruzini Panie Boże ale piliśmy za twoje zdrowie. Cóż było robić oddał im najpiękniejszy skrawek, który zachował sobie na starość."
Tak jak w przypadku naszych zmagań z górą i tym razem nie zawiedliśmy się spotykając się niemalże na każdym kroku zarówno w Stolicy jaki małych wioskach z niespotykaną jak dotąd gdziekolwiek indziej otwartością na drugiego człowieka, ale to już całkiem inna historia.
Kończąc chciałbym jeszcze podziękować mentalnemu sponsorowi naszego wejścia na szczyt czyli Karolinie Wróblewskiej zwanej też Gizelą, której sms ( K..., K... jak się cieszę ) sprawił nam niezmierną radość.
Pod hasłem "A droga kręta jest..." zjednoczyli się:
Marysia Tomaszuk -Białystok
Monika Lichtenstain -Wałbrzych
Renata Jarocka-Lewandowska - Wałbrzych
Sylwia Karpińska - dawniej Wałbrzyski Klub Górski i Jaskiniowy obecnie Irlandia
Bartek Karpiński - dawniej Wałbrzyski Klub Górski i Jaskiniowy obecnie Irlandia
Daniel Kubiak (Dzidek) - Wałbrzyski Klub Górski i Jaskiniowy
Grzegorz Sęk -Wałbrzych
Sebastian Lewandowski ( Lewy ) - Wałbrzyski Klub Górski i Jaskiniowy
Oraz przez pewien czas- nasz kolega z Słowacji Paweł i Ania z Warszawy
Daniel Kubiak - Dzidek
Zdjęcia z Gruzji są dostępne w galerii.
Komentarze
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.